dzień w wersji unplugged
Czy mieliście ochotę kiedykolwiek „wyłączyć się”? Ale tak dosłownie. Odłożyć na bok wszystko to, co ma związek z elektrycznością i zająć się tylko tym, co jej nie potrzebuje?
Kiedy byłam dzieckiem, to pamiętam że brak prądu w okolicy w której mieszkaliśmy, był dość powszechny. Wtedy zawsze wyciągaliśmy gry planszowe, by wspólnie spędzić czas. To był taki nasz „plan B” na popołudnie w wersji unplugged.
Kilka dni temu, u nas na wsi nie było prądu. Ja miałam zaplanowaną pracę przy projekcie wnętrza, ale bez prądu niewiele mogłam zrobić. Pomyślałam więc, że jest to świetna okazja by zająć się tym wszystkim, na co miałam ochotę od dłuższego czasu i nie wymagało elektryczności.
Na początek zrobiłam sobie kawę. Ekspresu nie mogłam włączyć, wiec wyciągnęłam ze spiżarni stary stalowy dzbanuszek Bialetti i zaparzyłam sobie małą czarną na kuchence gazowej. Snułam się chwilę po domu z filiżanką w dłoni i poszłam do pracowni. Stanęłam przy półce z magazynami wnętrzarskimi, wyciągnęłam jeden z nich i zaczęłam przeglądać. Później kolejny i kolejny…
Od mniej więcej 10 lat kupuję Dobre Wnętrze, Elle Deco oraz kilka innych tytułów. Nie mam każdego numeru, bo z taką ilością papieru musiałabym mieć osobny pokój do przechowywania. Wyrywko kupuję poszczególne wydania, które mnie zachwycają przy pierwszym kartkowaniu w Empiku.
Tego dnia usiadłam do gazet. Zaczęłam przeglądać te najstarsze z 2006 roku, wertowałam poszczególne wydania i przypominałam sobie które projekty zrobiły na mnie ogromne wrażenie, i jakie pomysły chciałam przenieść do naszego domu, który wtedy, był jeszcze w sferze marzeń.
Zastanawiałam się nad tym, jak zmieniają się trendy, kolorystyka, materiały i charakter wnętrz. Doskonale pamiętam kiedy pojawiały się pierwsze skandynawskie wnętrza i jak bardzo się nimi zachwycałam. Kiedy pojawiły się genialnie zaadoptowane lofy i budynki gospodarcze. Bo jeszcze dobrych kilka lat temu myślałam, że mieszkanie w dawnej stodole to czyste szaleństwo! Muszę przyznać, że to była bardzo przyjemna podróż w czasie która jednocześnie uświadomiła mi, jak się zmieniły wnętrza i jak mocno zmienił się mój gust.
Mój dzień bez prądu pozwolił na przełączenie się w tryb off –line. Bez skrzynki mailowej, bez fejsbuka i instagrama, bez radia i bez kawy z ekspresu. Dał mi możliwość skupienia uwagi i czasu na tych rzeczach, o których już trochę zapomniałam, a które sprawiają mi wiele radości.
I tak się tylko zastanawiam – a gdyby tak zrobić cały weekend bez prądu? Cisza przerywana śpiewem ptaków, obiad z ognia, czas w ogrodzie, książki, a wieczorem rozpalone świecie.
I naprawdę mam ochotę to zrobić!