Tygodniowy jadłospis – wnioski
Pamiętacie mój wpis o tygodniowym jadłospisie? Był koniec lutego, a ja coraz bardziej denerwowałam się na panujący chaos w naszej kuchni (i wcale nie miałam na myśli bałaganu). Prawda była taka, że gotowanie nigdy nie sprawiało mi przyjemności, traktowałam to jako obowiązek który należy wykonać, by cały tydzień nie żyć na kanapkach.
Lista dań które potrafiłam zrobić była którka, mimo wszystko zawsze staram się z niej coś wybrać. Ale były też takie dni (dość dużo!) gdy nie wiedziałam co zrobić na obiad, a fakt pustej lodówki nie pomagał przy podjęciu decyzji. Wtedy w pośpiechu jechałam do najbliższego sklepu, i kręcąc się między półkami układałam w głowie nasz obiad, kupując przy okazji również to, czego zupełnie nie potrzebowałam. Wiecie jak to jest: „bo były takie ładne, świeże brokuły…” Później, te produkty – najczęściej warzywa – robiły się coraz mniej ładne, a po tygodniu czy dwóch spędzonych w naszej lodówce, lądowały w koszu, bo nie nadawały się do jedzenia.
Któregoś dnia postanowiłam to zmienić, bo miałam już dość chaosu. Wyciągnęłam z szafki moje książki kulinarne (większość z nich dostałam) i zaczęłam przeglądać przepisy pod kątem naszych smaków, stopnia trudności i potrzebnego czasu. Zaczelam wpisywać te dania, które były w miarę łatwe, a przygotowanie ich nie zajmowało dłużej niż godzinę. Tym samym powstała lista posiłków, którymi wypełniłam sobie cały tydzień, biorąc pod uwagę trzy założenia:
#1. Każdy posiłek przygotowuję na dwa dni
#2. Zupę gotuję tylko w weekend
#3. Zakupy robię nie częściej niż 2 razy w tygodniu
Po wprowadzeniu tygodniowego jadłospisu w życie, mogę powiedzieć tylko jedno: osiągnęłam balans, taki mój kuchenny zen! Głowę przestałam sobie zaprzątać posiłkami, bo robię to raz w tygodniu. Najczęściej w niedzielę, siadam przy stole i wyciągam dwie książki: Pascal kontra Okrasa i Make Cooking Easier: Przepisy na cztery pory roku oraz otwieram KwestiaSmaku.com . Częściej korzystam z książek, gdyż przy układaniu jadłospisu, od razu zapisuję numer strony a produkty wpisuję do aplikacji Listonic w moim telefonie. Zakupy robię zawsze przy okazji jazdy z Lili do przedszkola, a dzięki temu, że mamy naprawdę dużą lodówkę, wszystko się mieści.
Planowanie posiłków niesie ze sobą mnóstwo korzyści, z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy:
#1. OSZCZĘDNOŚĆ CZASU I STRESU
Wcześniejsze planowanie i realizowanie listy zakupów, ściąga mi z głowy codzienne myślenie o tym „co dzisiaj na obiad?” i gorączkowe przeglądanie pomysłów. Tym samym mam więcej czasu na to, co dla mnie jest ważne.
#2. OSZCZĘDNOŚĆ PIENIĘDZY I JEDZENIA
Wstyd się przyznać, ale wcześniej dość często zdarzało mi się wyrzucać produkty lub resztki, które się zepsuły. Dzisiaj planuję i kupuję wg listy – tylko to, co jest potrzebne i co rzeczywiście zjemy.
#3.RÓŻNORODNOŚĆ I NOWE SMAKI
Dzięki książkom z przepisami, odważyłam się eksperymentować i poznawać nowe smaki. Zorientowałam się, że przepisy które w mojej głowie miały kategorię „trudne”, nie są żadnym Everestem a przygotowanie i konsumowanie ich przynosi mnóstwo satysfakcji!
Na zakończenie powiem coś, co jeszcze do niedawna nie mieściło mi się w głowie: polubiłam się z kuchnią! Coraz chętniej próbuję nowe przepisy, testuję nowe dania i eksperymentuje (w nadchodzącym tygodniu zrobię moje pierwsze w życiu pierogi, trzymajcie kciuki!). I zastanawia mnie tylko jedno: jak mogłam wcześniej działać na spontanie?
Jeśli macie jeszcze jakies wskazówki odnośnie planowania posiłków lub źródła przepisów, to podzielcie się proszę w komentarzu.